Witam Wszystkich.
Z ogromną uwagą przeczytałam większość postów zamieszczonych na tym forum. Niektóre dawały mi niesamowitą nadzieję i chęć do walki, wlewały w serce otuchę. Dlaczego się tu znalazłam? Bo do niedawna problem amputacji był mi niezwykle bliski...Mój Tatuś po wielu perturbacjach i trzech operacjach na początku tego roku, w których by passami udrożniono mu tętnice zaatakowane miażdżycą wrócił do domu. Jakoś dawałyśmy radę z siostrą się Nim opiekować, nie było łatwo, ponieważ uszkodzili mu nerw udowy w lewej nodze i były momenty, że pełzał, a nie chodził. Wózek wypierał ze świadomości-zresztą ciężko jeździć na 36 metrach w bloku na IV piętrze...Potem udało się zorganizować pobyt w ZOL u zakonnic-tam lampami wyleczyli mu odleżynę na nodze, owrzodzenie spowodowane niedokrwieniem stopy też pomalutku znikało. W lipcu pojechałam zabrać do domu człowieka, który był już prawie w stanie chodzić na kulach. 19. 07. 2011 nie zapomnę do końca życia...Tatuś siedział na łóżku, taki bezradny, skurczony z bólu, a lewa noga była już martwa...Paznokcie sine, noga zaczerwieniona, bez reakcji na dotyk, bezwładna...Być może po wielu skargach na te zakonnice ta sprawa trafi do sądu-sama nie wiem czy udowodnię im zaniedbanie...Przewieziono Go szybko do szpitala, tam stabilizowali lekami, ale to niewiele dało...22. 07. 2011 roku wykonano amputację lewej nogi na wysokości uda. W sali na 7 pacjentów 5 było po amputacjach-pobyt w tym szpitalu to był jeden, wielki koszmar...Potem wdała się lewostronna martwica, rana się nie goiła jak powinna. 2 razy kładli Tatę na stół-niby to tylko czyścili, ale w rzeczywistości docinali po kawałku, i Tatuś bardzo cierpiał, a ja razem z Nim... Ostatecznie docięli tak wysoko, że dotarli do protezy, którą inny szpital wstawiał jeszcze w styczniu. Okazało się, że jest zakażona...Więc przewieziono Go do tego szpitala-tam były o wiele lepsze warunki, nie było tyle osób w sali i przede wszystkim pielęgniarki pracowały, a nie popijały kawę. W tym szpitalu wyciągnęli tę protezę-potem wdrożyli antybiotykoterapię żeby zwalczyć to zakażenie, ale niewiele to dawało...Z posiewu wynikało, że kikut jest zakażony szczepem 5 różnych bakterii...Tatuś był już zacewnikowany, leżał w pampersie, potem po ósmej od stycznia! operacji był już karmiony za pomocą kroplówek. W czasie tej ósmej operacji docięli tę nogę do końca-wyłuszczyli w stawie biodrowym-usunęli, trzeci, ostatni staw i pan doktor powiedział, ze teraz nie będzie mógł już nawet normalnie siedzieć na wózku...W połowie września zaczęły się problemy oddechowo-krążeniowe, musieli podłączać tlen. 18. 09. doszedł obrzęk płuc i z braku łóżek z respiratorem we Wrocławiu (skandal!)Tatę przewieziono do Milicza. Tam, 22. 09. 2011. kilka minut po północy zmarł...Ja mam 26 lat i jestem córką i nie umiem się z tym pogodzić. Tyle miałam planów, chciałam mu pokazać morze w lipcu, zabrać na grzyby, bo był zapalonym grzybiarzem...Najgorsze dla mnie jest to, ile musiał wycierpieć i ile bólu znieść codziennie-równo 2 miesiące po tej amputacji zmarł...Cały czas na wózku na szpitalnym dziedzińcu obserwował ludzi, ich reakcje na niego i ten brak nogi...Pytał, jak będzie wyglądać w trumnie bez nogi...Wiem jak państwo cierpicie, jak to boli i co przechodzicie...Życzę dużo siły, odwagi w działaniu, otuchy w pokonywaniu codziennych przeszkód i pamiętajcie, ze jesteście jedyni i niepowtarzalni-jesteście po wiele bardziej wartościowy od nas zdrowych, którzy niejednokrotnie nie doceniamy tego co mamy.
Pozdrawiam serdecznie Wszystkich Amputowanych na tym forum.
Joanna